
Oliwier Felsztyński
województwo: zachodniopomorskie,
schorzenie: porażenie połowicze kończyn dolnych, wrodzona niedomykalność zastawki aorty
Oliwier urodził się 13 lat temu. Na początku nic nie zapowiadało tego, co miało nadejść, ale już w pierwszych dniach życia lekarze usłyszeli szmer w jego sercu. Szybko skierowano nas do kliniki kardiologicznej. Diagnoza: zwężona zastawka aortalna. Gdy miał zaledwie trzy miesiące, przeszedł pierwszą operację. Wszczepiono mu balonik, który miał ułatwić przepływ krwi.
Długo żyliśmy z nadzieją, że będzie dobrze. Oliwier rozwijał się jak zdrowe dziecko. Rower, hulajnoga, zabawy z rówieśnikami. Przez kilka lat był po prostu chłopcem z blizną na klatce piersiowej, ale z ogromnym uśmiechem na twarzy. W 2021 roku przeszedł kolejną poważną operację. Wszczepiono mu zastawkę biologiczną. Mimo to, wrócił do życia pełnego aktywności. Aż do pewnego letniego dnia…

Oliwier dostał wysokiej gorączki. Nie mogliśmy jej zbić. Trafiliśmy do szpitala. Zrobiono posiewy. Po południu padła diagnoza: w jego ciele był gronkowiec. Z Poznania, gdzie przewieziono nas na dalszą diagnostykę, przyszła kolejna informacja: między zastawką a aortą utworzył się groźny skrzep. Nie było czasu na strach, tylko na szybkie decyzje. Natychmiastowa operacja. Oliwier był na Sali operacyjnej całą noc. Rano lekarze przekazali nam dramatyczne wieści – bakteria poczyniła tak ogromne zniszczenia, że konieczne było wszczepienie fragmentu sztucznej aorty oraz sztucznej zastawki. Oliwier został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Przez dwa tygodnie jego życie podtrzymywało ECMO – zaawansowane urządzenie ratujące krążenie i oddech. Jego stan był ciężki, ale stabilny.
Nagle wszystko się pogorszyło. Lekarz kilka razy mówił, że to ostatnie dni Oliwiera, że kolejnego może nie dożyć. Trzy razy się z nim żegnałem… Bakteria zaatakowała kończynę dolną. Martwica lewej nogi – od kostki aż po łydkę. Skóra zrobiła się czarna, ciemna, palce siniały z dnia na dzień. W pewnym momencie padło słowo „amputacja”. Amputacja nogi mojego dziecka. Później martwicą objęta była już „tylko” stopa. Wtedy pojawiła się iskra nadziei, bo zauważyłem, że paluszki zaczynają odzyskiwać kolor.

Oliwier walczył z gronkowcem, przeszedł sepsę. Przez trzy miesiące podawano mu aż 7 antybiotyków – żaden nie działał. Jego organizm był wyniszczony. Nerki przestały pracować, ale… znów się udało. Ruszyły. W tym czasie przeszedł kilkanaście operacji. Gdy wreszcie wybudzono go ze śpiączki, był skrajnie wychudzony, z bolesnymi odleżynami. Miał rurkę tracheotomijną – musiałem nauczyć się ją obsługiwać, odsysać ślinę, dbać o każdy oddech. Pamiętam moment, gdy pierwszy raz po wyciągnięciu rurki powiedział coś do mnie. Spojrzał na mnie słabym wzrokiem i wyszeptał: „Kocham cię, Tatuś”.
Przez długie tygodnie wózek był jego jedynym środkiem poruszania się. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Zaczęliśmy od zera. Prostowanie stóp, gipsy. Wychowuję Oliwiera sam. Przeprowadziłem się z nim do rodziny, żeby ktoś miał go na oku, gdy muszę pracować, załatwiać sprawy, walczyć o kolejne leczenie.
Po trzech latach Oliwier wrócił do szkoły. Nauczyciele mówią, że jest pozytywny, uśmiechnięty, chętny do nauki. Jakby chciał nadrobić wszystko to, co odebrała mu choroba.
Przez dwa lata rehabilitowałem go prywatnie. Koszty już przekroczyły pół miliona złotych. Wiem, że nie wróci do pełnej sprawności. Ale wiem też jedno: będzie chodził. Obiecałem mu to. Choć przed nami jeszcze długa droga. Tej drogi nie ułatwia fakt, że skolioza coraz bardziej się pogłębia i grozi nam operacja kręgosłupa, a po niej… kolejne miesiące rehabilitacji. Nie wszystkie leki są refundowane. Nie wszystko da się załatwić w ramach systemu. Ale zrobię dla niego wszystko. Jeśli możecie nas wesprzeć, będziemy bardzo wdzięczni.



